Do odważnych świat należy! Dlatego też dzisiaj będę namawiać Was na odkrywanie nowych smaków. O ile takie produkty, jak krewetki, kalmary czy mule goszczą już w polskich domach, często nawet podczas codziennych posiłków, o tyle homar to wciąż produkt – zagadka. Pojawia się bowiem pytanie nie, gdzie go kupić, ale jak przyrządzić i zjeść.
Czy przygotowywanie homara… boli?
Homar jest skorupiakiem sporych rozmiarów, ale dobrze jest, gdy na jedną osobę dorosłą przypada jeden homar. Nawet jeśli się nim najemy tak, że część zostanie na talerzu, spokojnie możemy na bazie resztek przygotować dobrą zupę. Aby zjeść homara potrzebujemy już tylko masło, cytrynę, oraz duży garnek z wrzącą, osoloną wodą. I tutaj pojawia się jedyny mankament – homara, żywego, trzeba włożyć do wrzątku. Jednak biolodzy twierdzą, że homar nie ma rozbudowanego systemu nerwowego i śmierć nie jest dla niego etapem bolesnym. Gdy już wpadnie do garnka, należy położyć przykrywkę, a gdy woda zacznie znowu wrzeć, zmniejszyć ogień i poczekać niecały kwadrans. Po tym czasie wyjmujemy czerwonego homara i możemy się zajadać.
Jemy paluszkami!
Ugotowane danie wystarczy przeciąż na pół i polać masłem. Szczypce można zdjąć ukręcając je i zgnieść dziadkiem do orzechów, w środku bowiem także jest mięso. Zjadamy także wnętrze ogona, które można wyjąć za pomocą nożyczek. Mięso można też skropić sokiem z cytryny.
Prawdziwym rarytasem jest ikra homara. Jeśli trafimy na zielonkawą masę, to znaczy, że to wątróbka, którą także można zjeść. Wykorzystajmy też skorupę, która zostaje po zjedzeniu mięsa – nada rybny aromat wywarowi na zupę.
Homara najlepiej jeść w domu, czyli tam, gdzie można dłubać sobie palcami i nie przejmować się konwenansami. Samodzielnie przyrządzony homar kosztuje ok. 100 zł, ten z restauracji nawet dwukrotnie więcej.